„Naokoło las dziki, puszczański. Potężnymi kolumnami pną się w górę smukłe jodły i buki. Otoczenie mroczne, a nawet posępne. Szum Szczawy brzmi niekiedy jak muzyka organowa, przemieszana z pobożnymi pieśniami.” – To opis Franciszka Kotuli, który wędrował przez las w Mrukowej pół wieku temu. Nasza ekipa przeszła przez dziki las w zupełnie innym, pogodnym nastroju. Wiadomo, w grupie raźniej. Wreszcie stanęliśmy na na miejscu Zamczyska.
Zapraszam do lektury dalszego ciągu relacji z wyprawy do zamku Mruka.Aby przeczytać pierwszą część reportażu kliknij: Wyprawa do zamku Mruka (1)
W Zamczysku
Stajemy na dawnym majdanie. Oczywiste staje się dla mnie dlaczego są ludzie, którzy nie mogą tu trafić. Łatwo to przecież ominąć: las jak wszędzie wokół, tu i ówdzie srożą się ogromne kamienie. Jeśli ktoś spodziewał się wyeksponowanych z terenu śladów po budowli może być rozczarowany. Trzeba bacznie przyglądać się żeby coś zobaczyć, na czym odcisnęła swoje piętno ludzka ręka. W zasadzie to jest tylko fragment muru. Zresztą i ta resztka sypie się, kamienie toczą się w dół, w kierunku Szczawy. Poza tym widoczna jest ścieżka biegnąca po linii muru, którego już niemal nie ma. Do tego parę dołków i wypukleń, które mogą zastanawiać, pobudzają wyobraźnię.
Miejsce nader interesujące a przecież trzeba podkreślić fakt, że bardzo słabo poznane. Z tego co znalazłem w pracach profesora Andrzeja Żaki, to dopiero w 1953 r. zabrano się za zbadanie tego obiektu. Przybyli tu dwaj archeologowie Jan Machnik i Kazimierz Godłowski zauważyli resztki muru kamiennego i ślad fosy. Na nasze nieszczęście poszli też na Walik w Brzezowej i tak się nim zajęli, że do Mrukowej już nie wrócili. Dziesięć lat później badania prowadził wspomniany profesor Żaki. On też – na mój gust – nie poświęcił na ten obiekt zbyt wiele czasu, na pewno nie tyle ile ja bym sobie życzył.
Ustalenia profesora Żaki
Obiekt nazwał mianem fortalicjum (tj. niewielka budowla o cechach obronnych) opisując wspólnie z podobnym w Starym Żmigrodzie. Oddajmy mu teraz głos. Opisuje on Zamczysko w następujący sposób. : „Partia szczytowa, zajmowana przez dawne fortalicjum, przedstawia się w formie dosyć wydłużonego owalu, którego średnice nie przekraczają 22 i 50 m. Średnica większa, przebiegająca grzbietem wzniesienia, rozpoczyna się mniej więcej po stronie wschodniej krawędzią wyraźnie widocznej fosy, której głębokość dochodzi do 4 m i kończy się dość nieczytelnym spadkiem po stronie zachodniej. W pobliżu północno-zachodniego krańca przestrzeni Zamczyska znajdują się reszty ruin murów baszty (?), wykonanej ze średnich bloków miejscowego piaskowca wiązanego zaprawą wapienną z dużą domieszką piasku.”
Na zdjęciu profesor A. Żaki (foto ze strony cracovia-leopolis.pl).
Z tego wynika, że szczyt Góry Zamkowej, która osiąga wysokość 689 m nad poziomem morza w średniowieczu prawdopodobnie zwieńczony był basztą, czyli wieżą strażniczą. Można więc sobie wyobrazić jak łysy wówczas szczyt góry pokryty jest zabudowaniami podgrodzia. Nad nim góruje okolony murem i najeżonymi kamieniami nad urwiskiem zamek z wieżą. Na baszcie czuwają strażnicy. Z wysoka obserwują okolicę powiadamiając na przykład o pojawieniu się wozów kupieckich. Czasem głośno huczy głos rogu… bywa, że i na trwogę.
Zagadką wydawać by się mógł brak wspomnianych bloków piaskowca. Skoro tworzyły basztę, gdzie przepadły? Odpowiedź jest prosta – zostały stamtąd zabrane. Świetnie nadawały się choćby na podmurówki domów, czy budynków gospodarczych. Widziałem takie w Mrukowej. Być może zwieziono je do budowy dworu w Samoklęskach. Dziś bardziej doceniamy zabytki, nasi przodkowie byli bardzo pragmatyczni.
Taki ma wygląd baszta z tamtego okresu zachowana w Ogrodzieńcu w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej (foto z bankzdjec.net)
Profesor Żaki zrobił na miejscu wykopy sondażowe. Ujawniły one – jak czytamy w artykule – istnienie „warstwy kulturowej miąższości 10-45 cm”. Znajdowało się w niej „bardzo niewiele ułamków naczyń i sporo polepy barwy żółtoceglastej. Ułamki naczyń były cienkościenne, silnie wypalone, barwy ceglastej i szarej.” Odnaleziona ceramika miała wskazywać na małopolskie późne średniowiecze, od przełomu XIII/XIV wieku do przełomu XIV/XV wieku. Starszych śladów nie znaleziono.
Szkic terenu
Proponuję jeszcze zerknąć na szkic topografii terenu. Pochodzi on z książki Franciszka Kotuli „Po rzeszowskim podgórzu błądząc”. Dla lepszej widoczności powiększyłem cyfry zapisując je kolorem czerwonym. Jak widać budowniczowie zamczyska wykorzystali kamienne ostańce wkomponowując do nich mury budowli.
1 – Przekop w skale od strony południowo-zachodniej; 2 – szczątki kamiennego muru; 3 – ścianka po niwelacji terenu; 4 – przekop w skale od strony północno-wschodniej; 5 – skały ostańce.
I jeszcze dla zobrazowania to, co zostało najbardziej widoczne: fragmenty muru, dziś przemieniającego się w ścieżkę wyłożoną gdzieniegdzie rzadkim obecnie i niepewnym kamiennym brukiem.
Legendarne zmagania Mruka
Tomek-przewodnik, kiedy stanęliśmy u celu wyprawy, przytoczył legendę. Wedle tego co ludzie opowiadają wewnątrz Zamkowej Góry są lochy prowadzące do rzeki Szczawy. Jest też kryjąca wiele tajemnic studnia. Gdzie to jest? Tomek wskazuje zagłębienie terenu wyjaśniając, że zostało zasypane aby nikt nie wpadł do środka.
Tu, za tym buczkiem naznaczonym scyzorykiem barbarzyńcy, rzeczywiście jest sztuczne zagłębienie.
Z zamczyskiem mrukowskim związanych jest wiele legend. Nie sposób je tu wszystkie przytoczyć. Według nich Mruk był potężnym władcą. Miał piękną żonę Magurę i trzy córki. Toczył wojnę z królem pobliskiego Walika i władcą z Ruskiego Zamku z sąsiedniej góry. O zmaganiach Mruka z Walikiem sporo bajano. Pewnego razu, Mruk ratując się przed wrogiem z opresji uciekł właśnie wspomnianą drogą przez zamkowe lochy wydrążone we wnętrzu góry, wypełnione wodą. Przekonać się miano potem przeprowadzając eksperyment. Powiadają, że wrzucono do lochów kaczkę. To co się okazało później zadziwiło ludzi. Kaczka wypłynęła na Szczawie, ale hen daleko, aż przy wsi Pielgrzymka.
Ciekawa jest opowieść o śmierci pana Zamku. Stać się to miało podczas ucieczki, po klęsce w ostatniej z bitew. W jednej z wersji – nazwijmy ją ekologiczną, bo jakby to była zemsta Przyrody – dowiadujemy się, że klęskę Mruka spowodował dziki zwierz. W czasie najazdu na Walik, drużyna Mruka miała niespodzianie natknąć się na niedźwiedzia. Zwierz na widok zbrojnych rzucił się na nich i wprowadził zamęt w szeregach mrukowian. Wykorzystał to władca Walika przypuszczając kontratak. Mruk wycofując się z pola bitwy został ugodzony strzałą z kuszy, a w innej wersji – włócznią. Po śmierci naszego bohatera, zamkiem władała jego żona. Istnieje też druga wersja śmierci pana zamku. Według niej Mruk miał zostać zabity przez rozbójników, którzy napadli go kiedy doglądał gospodarstw poddanych.
Ważne miejsce w legendach zajmuje studnia. Studnia była nieodzownym elementem każdego zamczyska. Woda – wiadomo – podstawa przetrwania. Kiedy zamek zapadł się została zawalona kamieniami. Ale – niech kto chce wierzy, a kto nie – nie wierzy – na jej dnie są nieprzebrane skarby, miecze, a nawet królewska korona.
W legendach powtarzają się dwa ciekawe motywy. Pierwszy – to sknerstwo władcy zamku i jego bogactwa, a druga to wspomniane kaczki. Jedna z legend łączy oba. Mówi ona o tym, że Mruk był tak skąpy, iż nie chciał wydać córek za mąż. Wiadomo, pannie młodej posag trzeba wyprawić, wykosztować się… Czarownica, która niedaleko zamku mieszkała, doradziła mu pierwszorzędnie. Przemieniła trzy córki w kaczki z czystego złota. Mruk mógł je przechowywać w swoim skarbcu nie martwiąc się, że ktoś je poślubi. Ale jednego dnia roku moc czarów nie działa. W Noc Świętojańską kaczki ożywają, wychodzą nad Szczawę i pływają dopóki pierwszy kur nie zapieje. Wtedy wracają do skarbca i na powrót przemieniają się w cenny kruszec.
Złota kaczka obecna jest też w legendach warszawskich (foto ze strony warsawtour.pl)
O kobiecie co skarb znalazła a dziecko straciła
Wielkich skarbów ukrytych w zamkowych lochach dowodzi jeszcze jedna legenda – jest wyjątkowa. Wieść niesie, że można znaleźć skarb Mruka ale trzeba zjawić się w odpowiednim miejscu w Palmową Niedzielę. Pewnego razu udało się to miejscowej kobiecie. Ze swym dzieckiem znajdowała się na Zamczysku, kiedy nagle pojawiły się przed nią żelazne wrota. Otworzyły się ukazując olśniewające skarby. Skarbu pilnował mały zaklęty baranek, który jednak uciekł przed nią wgłąb skarbca. Kobieta weszła do środka aby zagarnąć garść monet i kamieni. Dziecko położyła na stole. To co udało się jej zabrać wyniosła na zewnątrz, ale kiedy chciała wrócić po dziecko nagle wrota zatrzasnęły się przed nią.
W szale kobieta wyrzuciła skarb do studni zamkowej. Cały rok rozpaczała nad utratą dziecka, tłumacząc ludziom, że zostało ono rozszarpane przez wilki. W następnym roku, w Niedzielę Palmową, ponownie przyszła w to samo miejsce. I znów miała szczęście – zobaczyła wrota, które otworzyły się na oścież. Jakież było jej zdziwienie kiedy w środku zobaczyła swoje dziecko, siedzące w miejscu, w którym je zostawiła… i spokojnie bawiło się jabłkiem. Kobieta porwała je na ręce i nie zważając na cenne przedmioty wybiegła ze skarbca. Nagle żelazne drzwi zatrzasnęły się urywając jej piętę.
Franciszek Kotula (pośrodku na zdjęciu powyżej) był chyba tym, który najwięcej czasu poświęcił aby zbadać fenomen tego miejsca. Odwiedzał Zamczysko szukając starych ścieżek i śladów ludzkich rąk. Spotykał się ludźmi wypytując o szczegóły topografii terenu, zbierając legendy. Na zdjęciu w czasie nagrywania relacji. (Zdjęcie ze strony Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie.)
Zniszczenie zamku
O tym też mamy legendy. Pierwsza jest zupełnie fantastyczna, a druga zupełnie prawdopodobna. Ta, z cyklu opowieści niesamowitych, dowodzi, że to była sprawka diabła. Stare nasze diabły – jak przypomina Franciszek Kotula – nie tyle duszy zagrażały co ciału człowieka. Starały się na ile mogły uprzykrzać ludziom życie. Ale tu sprawa dotyczyła też wiary. Nie odpowiadało biesom, że ludzie kościół postawili w Samoklęskach. Porwały więc ogromny kamień z zamiarem zrzucenia go na dach świątyni. Nagle kur zapiał i straciły swą czarcią moc. Tak się złożyło, że w krytycznym momencie znajdowały się właśnie nad zamkiem mrukowskim. Kamień spadł na budowlę i ją zniszczył. Tak ludzie tłumaczyli sobie wielką liczbę ostańców na szczycie Czerskiej Góry.
Taki kamień (ma 4 metry w pionie) jeśliby został upuszczony przez diabła z dużej wysokości miałby siłę zburzyć każdy mur. A są tam sporo większe, wrosłe w podłoże.
Druga legenda dowodzi, że zamek zdobyli Tatarzy, niszcząc go i zabierając ludzi w jasyr. To jest dosyć prawdopodobny scenariusz. Po wysłuchaniu opowieści fantastycznych stańmy twardo na ziemi i przypomnijmy historyczne fakty. Jeśli zamek miałby przestać pełnić swoją funkcję w XIV wieku to atak tatarski wchodziłby w grę. Był to czas, kiedy tereny te były zagrożone ze wschodu. Najbliższy byłby chyba najazd z 1341 r. jako reakcja na zajęcie Rusi przez naszego króla Kazimierza Wielkiego. Kłopot z tym, że brak tu źródeł. Faktem jest, że armia tatarsko-ruska (w tym przypadku był tu sojusz) na pewno dotarła pod Sandomierz. Kolejny najazd w 1352 spustoszył Ruś i Lubelszczynę.
Na pewno w naszej okolicy tatarskie wojska były obecne wcześniej. W 1287 r., w grudniu armia tatarsko-ruska samego Nogaja podeszła pod Kraków. Druga pod Sandomierz. Oddziały tatarskie grasowały wówczas po szerokiej okolicy. Nie zdobyły ani Krakowa, ani Sandomierza. Nie powiódł się także szturm na Sącz. Kto wie czy jednak wtedy nie zdobyto zamku nad Mrukową?
Powrót
Na miejscu Zamczyska można by siedzieć długo. Gdyby tak zostać tam samemu, duże prawdopodobieństwo, że – jak u Kotuli – zrobiłoby się posępnie, a może nawet w szumie Szczawy usłyszałoby się dźwięk organów i nabożnych pieśni. Miejsce niesamowite i trzeba kiedyś spróbować. A tymczasem trzeba iść za grupą, która wybrała zejście na wschód, w stronę potoku. Jest dosyć stromo ale nie niebezpiecznie.
W dole Szczawa płynie wesoło szemrząc. Maks wykorzystuje chwilę aby zmoczyć futro.
Mnie natomiast przypomina o upływie czasu. Słońce powoli chyli się ku zachodowi. Przed wsią jeszcze rzut oka na Górę Zamkową. Stoi czekając kiedy otuli ją mgła. Wydaje się jakby doceniała, że oddaliliśmy się od niej i znowu ma święty spokój.
Nasza ” Drużyna Pierścienia”:
Główne źródła, z których korzystałem pisząc ten reportaż:
Franciszek Kotula, Po rzeszowskim podgórzu błądząc, Kraków 1974.
Andrzej Potocki, Księga legend karpackich. Bieszczady, Beskid Niski, Czarnohora i Gorgany, Rzeszów 2006.
Robert Żak, Najazdy tatarskie na Małopolskę w XIII i XIV wieku, portal.strategie.net.pl.
Andrzej Żaki, Mrukowa i Żmigród Stary – dwa górskie fortalicja w Beskidzie Niskim, [w:] Acta Archeologica Carpathica, tom V, Kraków 1963.
bardzo ciekawa relacja połączona ze spora dawka historii.
Sam do tego miejsca często przybywam, polecam kontynuować tematykę odnośnie innych grodzisk w okolicy.
Pozdrawiam