Niepodległość. Mamy ją, któż to dziś docenia? Dla wielu żyć w takich czasach było jedynie marzeniem. Byli wśród nich także ludzie, którzy mając świadomość swojego tragicznego losu musieli walczyć i ginąć służąc w obcych armiach. W pamiętniku Marcina Kwiatka z Kątów, w powiecie jasielskim, znalazłem opis wzruszającego spotkania jego rodziny z młodym kapitanem carskiej armii – Polakiem, który prowadził na front jeszcze młodszych swych podwładnych. Wydarzyło się to na wiosnę 1915 roku. Młodzieniec zapowiadał niepodległość Polski, trafnie miał też przewidzieć swój los.
W kwietniu 1915 roku los wojny jeszcze jako tako sprzyjał Caratowi. Po kolejnej ofensywie Jasielskie znów znalazło się pod okupacją rosyjską. Rosjanie przeszli przez Karpaty, zatrzymali się jednak. Mieszkańcy Kątów – karpackiej wsi, przez który wiódł jeden z głównych szlaków na Węgry – Cesarski Trakt, byli świadkami tego jak rosyjskie pułki maszerowały na południe. Widzieli też jak potem nieliczni żołnierze wracali z powrotem. Zbliżał się czas przełomu – kontrofensywy autriacko-niemieckiej.
Pewnego dnia przed domami w Kątach na Dole zatrzymał się oddział żołnierzy, których dowódcą był młody kapitan. Oddajmy głos pamiętnikarzowi.
(…) Kobiety przyglądały się nowym przybyszom. Po chwili zbliżył się do nich ten młody oficer. Zapytał czysto po polsku, czy która z Pań mogłaby mu sprzedać parę jaj. A skoro się na to zgodziła moja matka, wszedł do naszego domu i rozpoczął rozmowę z ojcem po polsku, bez różnicy. Ojciec ośmielił się zapytać, czy Pan jest Polakiem? Odpowiedział śmiało: tak jestem Polakiem z Radomskiej Guberni. Nazywam się Zieleński. Ojciec mój zginął pod Władywostokiem 1905 roku w wojnie z Japonią. Pozostało nas pięcioro sierot. Zaopiekował się nami Rząd i mnie 13-letniego zabrano do sztyftu w Warszawie. I tam uczyłem się na żołnierza w sztuce wojennej i doszedłem do rangi kapitana. I wysłano mnie 23-letniego z temi młodzikami tu do Karpat aby zginąć jak mój ojciec pod Władywostokiem. Wypowiadając te słowa oczy mu łzawiły.
Ojciec mój zaskoczony jego nazwiskiem zapytał go: Pan kapitan nazywa się Zieleński. Ja 9 miesięcy temu wróciłem z Ameryki i byłem na kwaterze u Józefa Zieleńskiego z guberni radomskiej, może to pana jakiś krewny. Tego dokładnie nie mogę odpowiedzieć choćby nawet i był krewny, bo mnie o chłopca zabrano z domu.
Przy tej tak przyjacielskiej rozmowie dochodząc do pewnego zaufania przy pożegnaniu się z memi rodzicami wypowiedział te słowa: po tej wojnie powstanie niepodległa Polska ale jaj jej nie doczekam . I na tem się skończyła ta przyjacielska rozmowa. Po kilku dniach wracający z frontu ranni między niemi był jeden z grupy kapitana Zieleńskiego oznajmił nam, że kapitan został trafiony w okopie na klęczku kulą dum dum i tam w Czarnym pozostał na zawsze.
Najnowsze komentarze