Drugiej takiej sprawy sądowej jak ta, która odbyła się w Jaśle przed stu laty, trudno odnaleźć. Aby być świadkiem mowy obrończej jednego z najlepszych galicyjskich adwokatów i rozstrzygnięcia sądu apelacyjnego, do miasta zjechała śmietanka okolicznej palestry, a tłum szczelnie wypełnił sądową salę. Sprawa była rzeczywiście wyjątkowej miary – precedensowa. Wymagała bowiem oceny: czy użycie – za przeproszeniem – słowa „gówno” na określenie stanu wiedzy młodego sędziego stanowiło obrazę Temidy.
Na zdjęciu budynek sądu obwodowego w Jaśle w czasach galicyjskich.
Wydarzenia te, mocno poruszające opinię publiczną Galicji, wydarzyły się u schyłku panowania Jego cesarskiej mości Franciszka Józefa, w roku 1912. Na ich opis natknąłem się przypadkowo przeglądając Nowiny Rzeszowskie z 1991 r. sprawę tę wynalazł dr Stanisław Wałęga. Jego artykuł nosi nazwę „Le Merde. Czyli obrona … gówna. Z akt sądu Apelacyjnego w Jaśle z roku 1912.” A teraz ad rem, czyli o co poszło…
Przedmiot sprawy
Spiritus movens tych wypadków był mieszkaniec Nowego Żmigrodu, Żyd Icek Teitelbaum. Był on młodym przedsiębiorcą trudniącym się rozparcelowywaniem majątków dworskich. Tenże galicyjski biznesmen wszedł w spór z pewnym chłopem, który podczas dyskusji powołał się na autorytet jednego ze sędziów sądu w Żmigrodzie. Chodziło o dosyć młodego jurystę. Dla Teitelbauma słowa – w jego uznaniu niedoświadczonego sędziego – nie miały znaczenia. W ferworze dyskusji wyrzucił z siebie tylko dwa zdania, których potem przyszło mu pożałować. „Co wy tak wierzycie sędziemu? – wykrzyknął – Taki młody sędzia to jeszcze ‘gówno’ wie”. Oj mocne to były słowa. Oburzony chłop nie omieszkał więc zgłosić sprawy do sądu.
Na zdjęciu: budynek liceum w Żmigrodzie, kiedyś mieścił się tutaj sąd grodzki. Zdjęcie z portalu nowyzmigrod.info.
Próba jednania
Żyd dowiedziawszy się o tym pobiegł do adwokata. Ten doradził mu aby czym prędzej przeprosił sędziego. Tak też się stało. Teiltelbaum przeprosił prawnika ale nic to nie dało. Żmigrodzki sąd zdecydował się skazać naszego bohatera, wymierzając mu dotkliwą karę – grzywnę w wysokości 90 koron. Wyrokiem tym przedsiębiorca poczuł się głęboko pokrzywdzony. Tak bardzo, że zdecydował się na prawdziwie desperacki krok – złożył apelację. Dlatego też sprawa trafiła na wokandę Sądu Obwodowego w Jaśle.
Najlepszy adwokat w akcji
Aby przekonać jurystów Żyd zatrudnił jednego z najlepszych adwokatów w Galicji. Bronić Teiltelbauma przed sądem podjął się jeden z najlepszych adwokatów krakowskich, uznany za wyjątkowego krasomówcę – mecenas W. Sprawa wkrótce stała się głośna na cały kraj, wzbudzając powszechne zainteresowanie. Spodziewano się wspaniałej mowy obrończej, a wielką zagadka było jaką adwokat przyjmie linię i jakie przedstawi argumenty. Ciekawił też ostateczny werdykt sądu. A jaki by on nie był – jak sąd uzasadni swoje stanowisko?
W dniu rozprawy w sądzie w Jaśle pojawiło się wielu chętnych aby być świadkami tej precedensowej sprawy. Na sali sądowej zgromadziła się cała śmietanka palestry z Jasła, Tarnowa, Rzeszowa i Krosna. Tłum jaślan wypełnił salę. Po krótkim zreferowaniu przedmiotu rozpoznania przez sędziego Klimeckiego, tenże przekazał głos obrońcy mecenasowi W. Adwokat wygłosił mowę absolutnie wyjątkową.
„Wysoki Sądzie Apelacyjny – rozpoczął złotousty obrońca. – Są słowa wstrętne plugawe, na których dźwięk, mimo woli otrząsa się człowiek od obrzydzenia, każdy nerw ściąga się bolesnym skurczem – a przecież słowo takie, rzucone w odpowiedniej chwili, w odpowiednich warunkach, stanowi szczyt piękna i mocy, do którego zdolny jest wznieść się język ludzki.”
Skąd taka teza? Obrońca uzasadnił to odwołując się do klasyki literatury. Wiele padło słów, nie ma tu miejsca aby całej treści przytaczać, pokrótce wspomnijmy najważniejsze argumenty.
Nobilitacja „merde”
Słowu, które „niefortunnie wyrwało się klientowi mecenasa” postawił pomnik, trwalszy od spiżu sam Wiktor Hugo. W „Nędznikach” – swej najpiękniejszej powieści poświęcił mu cały rozdział przytaczając słowa wypowiedziane pod Waterloo przez generała starej gwardii – Cambronna. Kiedy wojska Napoleona zostały rozbite, ostała się tylko jedna kompania – właśnie stara gwardia. Broniła się dzielnie nie ustępując przed przeważającymi siłami wroga. Kiedy dowódca angielski Wellington w podziwie dla męstwa gwardzistów zaproponował honorowe warunki kapitulacji, Cambronne miał wypowiedzieć do niego właśnie jedno słowo: „merde!” czyli „gówno!”. Skutkiem tego słowo to zostało – zdaniem mecenasa – nobilitowane w literaturze światowej i trafiło do słowników.
Na zdjęciu: Cambronne
W literaturze polskiej złotego wieku
Słowo na g. miało też ważne miejsce w literaturze polskiej. Wystarczy poczytać dzieło Łukasza Górnickiego „Dworzanin polski”. Jest tam zastąpione słowem „ono” albo adoptowanym z zagranicy „guano”, co ma świadczyć o tym, że autor „Dworzanina” ma za złe „wstydliwość dla tego rodzimego wyrazu”. Słowo zostało wyrzucone z salonu, jednak przetrwało wśród gminu aby po latach powrócić do wyższych sfer.
Dalej mecenas udowadniał, że znaczenia słów się zmieniają i tak jak słowo idiota znaczyło niegdyś człowieka wolnego, dziś jest synonimem głupca, słowo minister zaś od sługi dotarło na szczyty rządów. Analogicznie, to dziś wstydliwe słowo, będące w poniżeniu, ma szansę na lepsze przyjęcie w przyszłości.
Trochę naturalizmu
Poza tym „ono” jest tak naprawdę – dowodził mecenas – „dobroczyńcą ludzkości”, uczestnicząc w przemianie materii stanowi prawdziwą „tajemnicą przyrody”. W nim leży początek człowieka, czego dowodzi maksyma łacińska „Inter fasces et urinam nascimur” – rodzimy się wśród kału i moczu.
Sokrates też g… wiedział
W innych językach g. pełni jedynie rolę wzmocnionej negacji, we francuskim „merde”, w angielskim „dung”, w niemieckim „Dreck”, czeskim „hovno. Wystarczy tak je zrozumieć w wypowiedzi oskarżonego, a całe wyrażenie „przybierze niewinną postać”: „sędzia żmigrodzki nic nie wie”. Takie wyrażenie nie uwłacza sędziemu, zwłaszcza, że nawet sam Sokrates filozof przyznawał się do niewiedzy. A uznany został przecież za największego starożytnego myśliciela. Jego najbardziej znane powiedzenie brzmi „scio me nihil sciro” – „wiem, że nic nie wiem”. Zdaniem mecenasa W. można zaryzykować, że w rzeczywistości mędrzec starożytny, mógł używać bardziej jędrnych słów. Nie wykluczone, że po prostu mówił: „ja g… wiem”.
Na zdjęciu: Sokrates
Wyrok
Po przedstawieniu tylu dobitnych argumentów obrońca złożył ostateczny wniosek:
„Dlatego w imię prawdy, w imię słuszności, w imię zdrowego poczucia piękna i siły naszego języka i naszej gwary ludowej, tej arki przymierza miedzy naszymi a dawnymi laty – proszę Wysoki Sąd o uniewinnienie oskarżonego Icka Teitelbauma” – zakończył.
Treść wyroku zacytujmy wycinkiem z gazety.
Najnowsze komentarze