Byłem na meczu Czarnych. To ostatnie spotkanie sezonu, spodziewałem się więc dużego zainteresowania. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na miejscu nie dostrzegłem ani jednego żurnalisty, ani fotoreportera, ani kamery. Nawet miejscowy dziennikarz śledczy nie pojawił się na stadionie. A tylu ich nieraz było! Któż zatem zrelacjonuje finał piłkarskiego sezonu w Jaśle? Nie ma chyba śmiałka. Podejmuję więc wyzwanie, tak trzeba, bo też było niebanalnie. Dzielę się więc tym co zobaczyłem.
Po pierwsze o kibicach. Przyszło ich dwustu – to ci – domyślam się – najwierniejsi z wiernych. Miło było poczuć się w tym elitarnym gronie. Choć smuta ogrania straszna, bo taka frekwencja to była na ostatnich meczach mojej B-klasowej Jasiołki. Co prawda z biegiem czasu dotarło jeszcze kilkadziesiąt osób, ale to wciąż jak na trzydziestokilkutysięczne miasto ponadstutysięcznego powiatu, mniej niż za mało.
Rzut okiem na boisko, wchodzą dzisiejsi bohaterowie, pięknie się nasi prezentują w tych czarnych strojach adidasa, pięknie – myślę sobie. Jakoś jednak nie mogę znaleźć żadnej znajomej twarzy… konsternacja… już wiem – ale ze mnie kibic. Dziś fioletowi to Czarni, a czarni to goście z Kolbuszowej. Fiolet… jeszcze kiedy Czarni nosili się na pomarańczowo to tak jakoś pozytywniej było. Dziś odbieram, że to chyba nawet nie z racji zbliżającego się adwentu ale od wielkiego postu, który od dłuższego czasu mamy w klubie. Tak, to jasny przekaz .
Ale mecz się już zaczął i dzieje się wiele! Nasi Fioletowi, tj. Czarni, biegają dwa razy szybciej niż ci z Kolbuszowej. Wysoki pressing i wiele ciekawych akcji. Niczym Borussia Dortmund, którą dziś poświęciłem dla JKS-u. Młode chłopaki ale wiedzą czego chcą, a praca daje efekt. Najpierw wrzutka z lewej, a z prawej zamyka skrzydłowy i 1:0. Prowadzenie dosyć szybko – serce roście patrząc – jak pisał poeta. Mija kilka minut i znów szaleństwo na skromnych trybunach. Po wybiciu piłki po ataku Czarnych, futbolówka trafia do Chrząszcza. Ten stojąc na 20. metrze podejmuje błyskawiczną decyzję. Uderza i piłka pięknym lobem trafia za kołnierz bramkarza Kolbuszowej – gooooooooool! Po prostu: STADIONY ŚWIATA!
Przerwa nam mija w dobrych humorach. Spiker jest miły, rozdaje prezenty najmłodszym. Chociaż coś zaczyna zapowiadać zmiany. Oho! Robi się chłodno, a chmura schodzi tuż nad stadion. Ciemno nadchodzi i niemiło, a mnie ogarniają złe przeczucia.
Rzeczywiście po kilku minutach utrata gola. Dośrodkowanie nic specjalnego, nasz golkiper krzyczy moja! Ale zaraz potem mija się z napastnikiem gości i piłką i jest 1:2. Trzeba więc jeszcze się bardziej pilnować. Nadchodzi moment, który uważam za przełomowy. Nie, to nie wydarzyło się na placu gry. Na pierwszy plan wychodzą kibice spod huty. Przyszło ich dokładnie 39. Liczyłem dwa razy. Dotąd śpiewali sobie i było dosyć miło. Kiedy rozległ się bęben myślę – super goście. „JKS – my kochamy cię….” Gniazdowy się rozkręcał, było to słychać w tym ochrypłym krzyku, że czuł wiatr w żaglach. To dlatego chyba pojechał po bandzie. Pal licho polityków i PZPN, ale po kiego diabła czepili się – jak mówi Szpakowski – „pana z gwizdkiem”. Ten uważnie sędziował, nawet wydawało się – sprzyjał Czarnym. Było właśnie po akcji pod bramką Kolbuszowej, krótka przerwa, ukarał nawet kartką ichniego obrońcę. Dlaczego więc ci spod huty przez trzy minuty wołali za nim wspólnie „wuju”? Na pewno nie przyznałby się do takiej rodziny. Myślę: ten pan nie będzie już dłużej taki miły.
Kilka minut później napastnik w czarnym stroju ląduje na naszym polu karnym. Chwila niepokoju, bramkarz próbuje negocjować spalonego, a ja jestem od razu pewien, że sędzia wskaże na wapno. Zaraz potem, rzut karny i Kmiecik wyciąga piłkę z siatki.
Ostatnie minuty to gra w półmroku. Czarni mają trzy świetne okazje ale brakuje koncentracji. Ledwo widać, że przy boisku stoją latarnie, na zapalenie których chyba nas nie stać. Tylko tablica świetlna mocno wyznacza dwie dwójki. Robi się ciemno tak, że kiedy w ostatnich chwilach Kolbuszowa robi zmianę, ma trudności z wypatrzeniem zawodnika, który ma zejść z boiska. Sędzia nerwowo biega od linii do linii zanim wreszcie odnajduje niejakiego Koraba. Przez to mecz przeciąga się o minutę co daje spikerowi okazję na drwiny. Kolbuszowianie w czarnych strojach są niemal niewidoczni. Fiolety na koszulkach naszych chłopców, choć ci mocno się starają, stały się takie smutne, takie … żałobne. Najjaśniejszym punktem na boisku jest nasz bramkarz, za sprawą … jasnoseledynowego stroju.
Klimat niżowy i nic dziwnego, że niektórzy kibice głośno psioczą i wychodzą nie czekając na ostatni gwizdek. Kiedy ten rozlega się z mroku pada już deszcz. Poczułem ulgę jednocześnie zaskoczony tym co czuję. Być zadowolonym, że skończył się piłkarski sezon?! To coś nowego. Ale to też znaczy – pocieszam siebie – że na wiosnę może być tylko lepiej.
Najnowsze komentarze