Witaj Gościu

Cześć

Cieszę się, że do mnie zajrzałeś. Co to za stronka? Ujrzała światło dzienne latem 2010 r., chyba po prostu z potrzeby pisania. Wrzucam tu teksty przeróżne. Czasem coś urodzi się w danej chwili, to znowu pokażę efekt wielomiesięcznej pracy, gromadzenia różnych informacji, których szukam w książkach, archiwaliach, Internecie… Najczęściej dotyczą historii formacji stojących na straży bezpieczeństwa i porządku publicznego, ale też dziejów mojej Małej Ojczyzny - miejsca, w którym łączą się trzy rzeki: Wisłoka, Jasiołka i Ropa. To malownicze bardzo, wyjątkowe pod wieloma względami, Jasielskie.

Poziom prac jest różny. Mają one głównie charakter popularyzatorski. Jednak – chciałbym to podkreślić, Szanowny Czytelniku - że moją ambicją jest być jak najbliżej prawdy.

Nie bądź rozczarowany, jeśli okaże się, że linki przekierowujące do innych tekstów nie będą działać. Skorzystaj wtedy z wyszukiwarki,a tekst łatwo znajdziesz. Linki nie działają z tego powodu, że to już trzecia odsłona tego bloga, w innym kawałku internetowej przestrzeni. Poprzednie strony po atakach spamowych musiały być wygaszane.

Ostatnie i polecane

Schwycić zabójców żandarma. Z raportówki jasielskiego komendanta


Jan Ogrodnik przystawił drabinę. Jego córka Helena, trzymając w ręku lampę, zaczęła wspinać się ku górze. Gdy zbliżyła się ku powale na strychu – zapisano później w raporcie – została przez bandytów schwytana za ręce i przemocą wciągnięta. Lampę jej  odebrali i zgasili. Zaraz też zaczęli strzelać z karabinów i pistoletów… Jan Ogrodnik zdążył odskoczyć i się ukryć. Szczęścia nie miał posterunkowy Franciszek Bajorek,  który stał w drzwiach do sieni. Kule podziurawiły mu płuca. Żandarm zmarł na miejscu.

Do tego morderstwa doszło w lipcu 1919 r. w miejscowości Januszkowice koło Brzostku, dziś leżącej w powiecie dębickim. Sprawa zatrzymania zabójców posterunkowego Bajorka była jedną z najważniejszych w tych stronach, pierwszych latach niepodległości. Mordercy  działali na terenie kilku powiatów: pilzneńskiego, ropczyckiego, strzyżowskiego i jasielskiego.

Czas niepewności

To wydarzyło się trzy dni przed uchwaleniem ustawy o Policji Państwowej. W bieżącym roku, 24 lipca obchodzić będziemy 90-lecie tej formacji. Może kilka słów na temat warunków życia ludzi w tamtym czasie. To był okres wyjątkowej niepewności o jutro. Nie upłynął bowiem jeszcze rok gdy monarchia Habsburgów rozpadła się. Zawierucha wojenna zniszczyła kraj, a to, czy Polska odzyska niepodległość nie było jeszcze pewne. Ludność tej części byłej Galicji nabyła szczególnie wiele doświadczeń. Po wojnie jeszcze i choroby i głód wyniszczały ludzi. A i zagrożenie napadami było duże. Miedzy innymi ze strony tzw. – zielonych kadr, band dezerterów, którzy ukrywali się po lasach. Niebezpieczeństwo groziło jednak również ze strony ziomków, którym wojna dała broń do ręki i lżejsze życie z rozboju.

Nieudany pościg

Ale wróćmy do Januszkowic. Kiedy bandyci ujawnili się strzelając do żandarma. Jego towarzysze wybiegli z budynku. Wycofując się oddali jeszcze strzały w kierunku otworu w strychu, jednak nie wyrządzili krzywdy bandytom. Ci natomiast, zeszli po drabinie, zabrali zastrzelonemu broń i ładownicę, po czym ostrzeliwując się, uciekli do lasu. Żandarmi strzelali w ich kieunku do czasu wyczerpania amunicji.

Kim byli bandyci? Pierwszy to Władysław Kolbusz z Gogołowa. Był to mężczyzn wzrostu średniego, miał czarne włosy. Drugi to Franciszek Sołtys z Januszkowic, nieco wyższy blondyn o twarzy pociągłej. Towarzyszył im inny mieszkaniec tej wsi Jan Płaziak. Zanim zabili żandarma Bajorka wszyscy trzej mieli już na sumieniu napady rabunkowe i kradzieże, a Kalbusz ponadto morderstwo w Hucie Gogołowskiej. Dzięki sprytowi i znajomości terenu kilkakrotnie już uchodzili z obław.

Żandarm śledczy wachmistrz Aleksander Grzyb przerwał inspekcję w Smarżowej gdy dotarła do  niego wieść o zabiciu żandarma. Z jego raportu wynika, że dokładnie zbadał okoliczności tragedii. Ustalił, że czterej funkcjonariusze wyruszyli z Brzostku w tym dniu około godziny 14. Patrolem kierował starszy żandarm Michał Czechowski. Już pod wieczór dowiedział się on, że trzej poszukiwani mogą przebywać na strychu domu Jana Ogrodnika. Ich wezwania o poddanie się kierowane do bandytów, po uprzednim otoczeniu budynku nie znalazły żadnej odpowiedzi. Bajorek i jego towarzysz Antoni Piotrowski podjęli się sprawdzenia czy informacja o bandytach jest prawdziwa. Zajęli pozycje przy drzwiach do sieni. Dla pierwszego z nich była to ostatnia w życiu interwencja. Dowódca patrolu wysłał więc gońca ze wsi zaprzęgiem konnym po pomoc. Po przybyciu posiłków podjęto pościg, jednak w nocy trop utracono.

Śledczy przejął kierownictwo nad sprawą. Wyruszyli na poszukiwania zbierając sporo informacji o bandytach. Wachmistrz Grzyb wraz z dziewięcioma  strażnikami pokonał kilkudziesięciokilometrową trasę przez Bukową, Błażkową, Czermną pod Biecz, jednak nie wytropił bandytów. W czasie działań zatrzymał natomiast dziesięć osób, które w różny sposób pomagały przestępcom. Wreszcie do śledztwa włączono dwóch agentów policji wojskowej z Rzeszowa, którzy działali pod przybraniem, jednak bez rezultatu.

Sytuacja sprzyjała przestępcom. Dopiero po zwycięstwie nad bolszewikami w następnym, 1920 roku, policja mogła skupić się na walce z bandytyzmem. Bandy systematycznie likwidowano. Przyszła też pora na zabójców policjanta. Przestępca spod Brzostku i jego koledzy jeszcze kilka miesięcy skutecznie umykali patrolom, zmieniali kryjówki i niepokoili okolicę. Dopiero (…) kres tej pladze położyły Posterunki Policji Państwowej Sowina i Szebnie intensywnem śledztwem ukończonem pomyślnem rezultatem – jak, zapewne z wielką satysfakcją, podsumował finał śledztwa komendant z Jasła na początku listopada 1920 r.


Osaczeni w Sieklówce

Dom Skowrona w położonej na uboczu głównych dróg Sieklówce stał z dala od wsi, pod lasem. Te walory zadecydowały o tym, że właśnie tu Kolbusz i jego kompani urządzili sobie  kryjówkę. Nadchodziła zima. Takie towarzystwo niezbyt chyba przypadło do gustu gospodarzom. Skoro policjanci z posterunków w Sowinie i Kołaczycach w Jasielskiem powzięli informację o obecności bandytów – jeden z domowników potwierdził jej prawdziwość.
Dwaj komendanci, Władysław Barczuk z Sowiny i Józef Kosiarski z Kołaczyc uzgodnili, że akcję przeprowadzą 29 października.

W tym dniu wieczorem otoczyli więc dom. Zaraz po tym, w ich kierunku padły pierwsze strzały. Policjanci odpowiedzieli też bronią – zapisano w raporcie – i wołając „hurra!” podsunęli się w biegu pod dom Skowrona. Bandyci widząc dużą liczbę policjantów schronili się do stajni znajdującej się pod tym samym dachem. Pierwszym zadaniem policjantów była ochrona mieszkańców domu. Wyjęli więc futrynę z okien i tą drogą ewakuowali zagrożoną rodzinę. Następnie jednak z uwagi na ostrzał musieli wycofać się z budynku i okopać się wokół, przygotowując się do ostatecznej rozgrywki.


Nagle na placu boju pojawił się 16-letni chłopiec, syn właściciela domu. Martwiąc się o dobytek postanowił wyprowadzić, ze stajni bydło i konie. Bandyci zabronili mu tego jednak. Młodzieniec namawiał ich by poddali się policjantom, jednak Kolbusz wykrzyknął, że odda karabin dopiero wtedy, gdy ten mu z rąk wypadnie i chyba policja zabierze ich trupy!

Wypełnienie się przepowiedni

Policjanci czekali do świtu. Gdy tylko się rozwidniło bandyci otworzyli ogień. Policjanci też rozpoczęli ostrzał w
kierunku okien i drzwi, gdy tylko któryś z bandytów na chwilę się pojawiał. Strzelanina trwała około godziny. Około 7.30 z budynku zaczął wydobywać się dym. Wkrótce ogień ogarnął cały budynek. Pożar wzniecili sami osaczeni, którzy tym sposobem prawdopodobnie chcieli w kłębach dymu podjąć ucieczkę. (Wcześniej jeden raz zastosowanie tej sztuczki pomogło im ujść z podobnej opresji). Tym razem plan się jednak nie powiódł. Mimo żaru i dymu bijącego od płonącego domu, policjanci wytrwali na stanowiskach, kierując pociski w okna i drzwi uniemożliwiając wydostanie się im na zewnątrz. Wreszcie dach budynku zawalił się przygniatając bandytów, którzy jeszcze do tego momentu nie przestawali strzelać w kierunku policjantów.

Nazajutrz dowodzący akcją przedstawili relację komendantowi powiatowemu. Ich wysiłek przyniósł sukces. Zabójcy policjanta ponieśli zasłużoną śmierć. Działania przebiegły pomyślnie tym bardziej, że mimo ostrzału żaden z podwładnych nie doznał obrażeń. Podczas akcji raniony został jedynie Józef Skowron z Sieklówki Dolnej, który z przykazu wójta wyznaczony został do ewentualnej pomocy policjantom. Na szczęście postrzał nie zagrażał jego życiu.


W takiej sytuacji komendant zapewne nie szczędził słów uznania swoim podwładnym i z dużym zadowoleniem skreślił swój podpis pod raportem do przełożonych. Zaraz po załatwieniu tej sprawy zapoznał się z bieżącą korespondencją: Koło Żmigrodu – przeczytał – tajna agitacja za  rozparcelowaniem majątków dworskich (…) Kolejne ognisko tyfusu,  starosta żąda delegowania policjanta do odizolowania mieszkańców wsi od zarażonej rodziny (…) Na drodze do Dębowca ujawniono nielegalny transport z naftą i parafiną z jasielskiej rafinerii, który  miał trafić za południową granicę (…) i znów zgłoszenie o kradzieżach urządzeń kolejowych…Kiedy wreszcie w Jasielskiem zagości spokój?– powiedział głośno do siebie, zamknął raportówkę, zarzucił karabin Mannlichera na plecy i wyruszył na inspekcję służb.
Do raportówki komendanta zajrzał komisarz Mariusz Skiba

Tekst, w zbliżonej wersji, ukazał się w Nowym Podkarpaciu w kwietniu 2009 r.

Komentowanie wyłączone.