Czas niepewności
To wydarzyło się trzy dni przed uchwaleniem ustawy o Policji Państwowej. W bieżącym roku, 24 lipca obchodzić będziemy 90-lecie tej formacji. Może kilka słów na temat warunków życia ludzi w tamtym czasie. To był okres wyjątkowej niepewności o jutro. Nie upłynął bowiem jeszcze rok gdy monarchia Habsburgów rozpadła się. Zawierucha wojenna zniszczyła kraj, a to, czy Polska odzyska niepodległość nie było jeszcze pewne. Ludność tej części byłej Galicji nabyła szczególnie wiele doświadczeń. Po wojnie jeszcze i choroby i głód wyniszczały ludzi. A i zagrożenie napadami było duże. Miedzy innymi ze strony tzw. – zielonych kadr, band dezerterów, którzy ukrywali się po lasach. Niebezpieczeństwo groziło jednak również ze strony ziomków, którym wojna dała broń do ręki i lżejsze życie z rozboju.
Kim byli bandyci? Pierwszy to Władysław Kolbusz z Gogołowa. Był to mężczyzn wzrostu średniego, miał czarne włosy. Drugi to Franciszek Sołtys z Januszkowic, nieco wyższy blondyn o twarzy pociągłej. Towarzyszył im inny mieszkaniec tej wsi Jan Płaziak. Zanim zabili żandarma Bajorka wszyscy trzej mieli już na sumieniu napady rabunkowe i kradzieże, a Kalbusz ponadto morderstwo w Hucie Gogołowskiej. Dzięki sprytowi i znajomości terenu kilkakrotnie już uchodzili z obław.
Żandarm śledczy wachmistrz Aleksander Grzyb przerwał inspekcję w Smarżowej gdy dotarła do niego wieść o zabiciu żandarma. Z jego raportu wynika, że dokładnie zbadał okoliczności tragedii. Ustalił, że czterej funkcjonariusze wyruszyli z Brzostku w tym dniu około godziny 14. Patrolem kierował starszy żandarm Michał Czechowski. Już pod wieczór dowiedział się on, że trzej poszukiwani mogą przebywać na strychu domu Jana Ogrodnika. Ich wezwania o poddanie się kierowane do bandytów, po uprzednim otoczeniu budynku nie znalazły żadnej odpowiedzi. Bajorek i jego towarzysz Antoni Piotrowski podjęli się sprawdzenia czy informacja o bandytach jest prawdziwa. Zajęli pozycje przy drzwiach do sieni. Dla pierwszego z nich była to ostatnia w życiu interwencja. Dowódca patrolu wysłał więc gońca ze wsi zaprzęgiem konnym po pomoc. Po przybyciu posiłków podjęto pościg, jednak w nocy trop utracono.
Sytuacja sprzyjała przestępcom. Dopiero po zwycięstwie nad bolszewikami w następnym, 1920 roku, policja mogła skupić się na walce z bandytyzmem. Bandy systematycznie likwidowano. Przyszła też pora na zabójców policjanta. Przestępca spod Brzostku i jego koledzy jeszcze kilka miesięcy skutecznie umykali patrolom, zmieniali kryjówki i niepokoili okolicę. Dopiero (…) kres tej pladze położyły Posterunki Policji Państwowej Sowina i Szebnie intensywnem śledztwem ukończonem pomyślnem rezultatem – jak, zapewne z wielką satysfakcją, podsumował finał śledztwa komendant z Jasła na początku listopada 1920 r.
Osaczeni w Sieklówce
Dom Skowrona w położonej na uboczu głównych dróg Sieklówce stał z dala od wsi, pod lasem. Te walory zadecydowały o tym, że właśnie tu Kolbusz i jego kompani urządzili sobie kryjówkę. Nadchodziła zima. Takie towarzystwo niezbyt chyba przypadło do gustu gospodarzom. Skoro policjanci z posterunków w Sowinie i Kołaczycach w Jasielskiem powzięli informację o obecności bandytów – jeden z domowników potwierdził jej prawdziwość.
W tym dniu wieczorem otoczyli więc dom. Zaraz po tym, w ich kierunku padły pierwsze strzały. Policjanci odpowiedzieli też bronią – zapisano w raporcie – i wołając „hurra!” podsunęli się w biegu pod dom Skowrona. Bandyci widząc dużą liczbę policjantów schronili się do stajni znajdującej się pod tym samym dachem. Pierwszym zadaniem policjantów była ochrona mieszkańców domu. Wyjęli więc futrynę z okien i tą drogą ewakuowali zagrożoną rodzinę. Następnie jednak z uwagi na ostrzał musieli wycofać się z budynku i okopać się wokół, przygotowując się do ostatecznej rozgrywki.
Nazajutrz dowodzący akcją przedstawili relację komendantowi powiatowemu. Ich wysiłek przyniósł sukces. Zabójcy policjanta ponieśli zasłużoną śmierć. Działania przebiegły pomyślnie tym bardziej, że mimo ostrzału żaden z podwładnych nie doznał obrażeń. Podczas akcji raniony został jedynie Józef Skowron z Sieklówki Dolnej, który z przykazu wójta wyznaczony został do ewentualnej pomocy policjantom. Na szczęście postrzał nie zagrażał jego życiu.
Tekst, w zbliżonej wersji, ukazał się w Nowym Podkarpaciu w kwietniu 2009 r.
Najnowsze komentarze