Witaj Gościu

Cześć

Cieszę się, że do mnie zajrzałeś. Co to za stronka? Ujrzała światło dzienne latem 2010 r., chyba po prostu z potrzeby pisania. Wrzucam tu teksty przeróżne. Czasem coś urodzi się w danej chwili, to znowu pokażę efekt wielomiesięcznej pracy, gromadzenia różnych informacji, których szukam w książkach, archiwaliach, Internecie… Najczęściej dotyczą historii formacji stojących na straży bezpieczeństwa i porządku publicznego, ale też dziejów mojej Małej Ojczyzny - miejsca, w którym łączą się trzy rzeki: Wisłoka, Jasiołka i Ropa. To malownicze bardzo, wyjątkowe pod wieloma względami, Jasielskie.

Poziom prac jest różny. Mają one głównie charakter popularyzatorski. Jednak – chciałbym to podkreślić, Szanowny Czytelniku - że moją ambicją jest być jak najbliżej prawdy.

Nie bądź rozczarowany, jeśli okaże się, że linki przekierowujące do innych tekstów nie będą działać. Skorzystaj wtedy z wyszukiwarki,a tekst łatwo znajdziesz. Linki nie działają z tego powodu, że to już trzecia odsłona tego bloga, w innym kawałku internetowej przestrzeni. Poprzednie strony po atakach spamowych musiały być wygaszane.

Ostatnie i polecane

O kradzieżach koni

Koniokradztwo. Kiedy słyszymy to słowo, to raczej kojarzy nam się z on z historiami rodem z Dzikiego Zachodu. Z westernów pamiętamy, że było tam traktowane jak największa zbrodnia, za której popełnienie kara była jedna – śmierć koniokrada. Najczęściej ginął natychmiast po ujęciu – przez powieszenie. A czy wiecie, że koniokradztwo było również poważnym problemem w naszej okolicy? W Galicji, na Podkarpaciu, w Jasielskiem… Tu podobno również dochodziło do samosądów na koniokradach.

Koń dla mieszkańców tego terenu miał ogromne znaczenie. Zwłaszcza dla włościan, których byt w ogromnym stopniu uzależniony był od pracy tego czworonoga nazwanego nawet najdoskonalszym ze zwierząt. W jednym z numerów przedwojennego czasopisma „Przegląd Policyjny” znalazłem artykuł poświęcony koniokradztwu w Polsce. Autor – nadkomisarz Stefan Garwacki – w ten sposób zwraca uwagę na wysoką szkodliwość tego rodzaju przestępczości. „ W gospodarstwach zamożniejszych stratę konia, czy nawet kilku można traktować jako w mniejszym lub większym stopniu ujemnie wpływające na całokształt (…) Dla chłopa małorolnego strata konia, najczęściej jedynego w gospodarstwie, będzie zazwyczaj szkodą trudną do  wyrównania, niekiedy zgoła niepowetowaną.”  A tzw. chłopów małorolnych w Galicji była  większość.

Podobnie jak w Ameryce, w Polsce koniokrad również był znienawidzony. Dlatego w czasach galicyjskich dochodziło nawet do samosądów na  złodziejach koni. Pisze o tym np.  J. Świętek, który zajmował się badaniem etnograficznym ludności zamieszkałej koło Bochni nad rzeką Rabą, w ostatniej dekadzie XIX w. „Dawniej – pisze Świętek – kiedy kradzieże bydła, a szczególnie koni i krów zdarzały się dość często w danej okolicy, na pierwszą wieść o podobnym wypadku  całe niemal sąsiedztwo bliższe i dalsze, złożone z silnych chłopów, uzbrajało się czemprędzej w potężne >>pały<<(kije, kostury), dragi i kołki i uważało za swój obowiązek wziąć żywy udział w pogoni za złodziejami. (…)Z różnych form samowolnego doraźnego karania złodziei zasługuje jeszcze na szczególniejszą wzmiankę bicie aż do śmierci, które, kiedy koniokradztwo grasowało w tutejszej okolicy, nie było podobno nadzwyczajne, teraz wszakże znajduje tylko oddźwięk we wspomnieniach ludowych.”

W okresie międzywojennym koniokradztwo było jeszcze dosyć sporym problemem. Ze statystyk Garwackiego wynika, że od 1922 r. do 1937 r. w Polsce skradziono 43 438 koni, co sam uznaje nie jest pełną liczbą. Największe zagrożenie istniało w pierwszych latach niepodległości, w 1922 r. odnotowano 8 362 kradzieże. Zagrożenie to ograniczono do najniższego poziomu w 1931 r. (951 skradzionych koni). Niestety kolejne lata nastąpił wzrost kradzieży. W latach 1934-1937 zagrożenie utrzymywało się na podobnym poziomie około 2,5 tysiąca. Wskaźnik odzyskiwania  skradzionych wynosił 38,1 %.
Niebezpieczeństwo wyrządzenia takiej krzywdy było mocno zróżnicowane geograficznie. Najwięcej koni kradziono w województwach wschodnich, najmniej w zachodnich i krakowskim (w tym województwie w 16 lat odnotowano kradzieże 881 koni).

Jak działali polscy koniokradzi? Można by porównać ich modus operandi do współczesnych grup złodziei samochodów. Bardzo rzadko kradziono konia dla siebie, ale z zazwyczaj pod konkretne zamówienie. Złodziej wyjątkowo zabierał cudzą własność jeśli nie miał zamówienia od pasera. Z policyjnego rozpoznania wynikało, że w co drugim przypadku paserami byli Żydzi, ale bardzo często proceder ten uprawiali poważani handlarze koni i synowie zamożnych gospodarzy.

Koni do kradzieży wypatrywano najczęściej na jarmarkach. Przestępstwa nie dopuszczano się bez wcześniejszego rozpoznania. Badano miejsce przetrzymywania konia, wypasu, obyczaje domowników oraz stosowane zabezpieczenia. Kiedy już koń znalazł się w rękach złodzieja często – podobnie zresztą jak dziś – trafiał najpierw do „dziupli”, gdzie starano się przeczekać policyjne obławy i zmienić wygląd zwierzęcia. Najczęściej przycinano grzywę oraz ogon i pastowano je.

Zdjęcie ze strony www. krempna.rzeszow.opoka.org.pl.: Zaprzęg konny wjeżdża na żmigrodzki rynek od strony Jasła. Zdjęcie z okresu międzywojennego
.

W jasielskim zagrożenie kradzieżami wzrosło po I wojnie światowej kiedy to rząd czeski prowadził skup koni. Ceny znacznie wzrosły stąd koniokradztwo stało się bardzo zyskowne. Służby informacyjne wojskowe alarmowały o zagrożeniu, a zadaniem policjantów z posterunków pogranicznych było zapobieganie przemytowi.

Konie kradziono jeszcze długo potem. Dziś ponad 70-letni mieszkaniec Kątów wspominał mi kiedyś opowieść swojego wujka Franciszka Stosia. Wujek został okradziony w latach 40., zaraz po wyzwoleniu spod hitlerowskiej okupacji. Kiedy rano spostrzegł, że w obejściu nie ma konia, rozpoczął poszukiwania na własną rękę. Było właśnie po deszczu, koń i złodzieje zostawili ślady. Trop wiódł z Kątów na południe, w góry, w stronę granicy i dalej – na Słowację. Przez jakiś czas Stoś przebywał po drugiej stronie Beskidu, wędrował polami wypatrując swojej własności. Miał szczęście, bo wkrótce zobaczył konia, którego nowy nabywca właśnie używał w pracach polowych. Mieszkaniec Kątów ustalił, w której zagrodzie zwierzę jest przetrzymywane, a nocą wkradł się do niej, wykradł konia, wskoczył na jego grzbiet i czym prędzej, jadąc na oklep „co koń wyskoczy”, pognał przez góry do Polski, do siebie.

Zdjęcie z czołówki ze strony www.demotywatory.pl.

2 komentarze O kradzieżach koni

  • Kazek

    Ciekaw jestem czy w przedwojennej Polsce policja miała opracowane jakieś algorytmy postępowania w przypadku kradzieży koni… Pewnie tak – w końcu jakoś musieli sobie radzić z tym problemem 🙂

  • mariusz

    Niestety niewiele wiem na ten temat. Na pewno policja prowadziła rejestrację, to jest karty koniokradów i paserów, przydatne w określaniu szlaków przemieszczania zwierząt. Funkcjonariusze mieli też podręczniki, według których można było sklasyfikować zwierzę. Jeśli kiedyś odnajdę, albo wyszukam nowe informacje na ten temat, nie omieszkam do tego wrócić.