„Te dziandary – to strasne skaranie dla obcego dziadka”. Dziandary to oczywiście żandarmi, natomiast „obcy dziadek” to żebrak przychodzący „po prośbie” do obcej wsi. A cytowana wypowiedź miała paść z ust mieszkańca Galicji Zachodniej, z jednej wsi spod Bochni, w ostatniej dekadzie XIX w. Jednym z największych osiągnięć galicyjskiej Żandarmerii było ograniczenie żebractwa. To doceniali mieszkańcy wsi.
Żebractwo było w tamtych czasach prawdziwym utrapieniem. Przez wieś nieustannie wędrowali „dziady” i „dziadówki” – tak powszechnie nazywano żebraków, a wprost roiło się nimi pod kościołami w święta, a zwłaszcza w odpusty. Mieszkańcy wsi starali się dawać jałmużnę każdemu. Nie tylko dlatego, że religia nakazywała wspierać biednych, ale też najczęściej po prostu zależało im, aby dziad jak najszybciej poszedł z domu, nie zaraził chorobą albo co gorsza – nie rzucił na kogoś uroku.
Mieszkańcy kilku wsi zamieszkałych nad rzeką Rabą przeankietyzowani zostali przez Jana Świętka, folklorystę i etnografa, w latach 90. (a może i 80. XIX w.). To z jego pracy pochodzi cytat przytoczony na wstępie. Pisze on wiele o żebractwie, m.in. o metodach stosowanych przez dziadów, mających na celu wzbudzenie litości u potencjalnych ofiarodawców. Opowieści krążące na ten temat wśród ludu były poruszające: „(…) Przywiązują sobie >>końskie ścierwo<< do nóg i udają kaleki, porwanym dzieciom wydłubują oczy i >>na nie<< proszą o jałmużnę. Jeden żebrak ukradłszy czteroletnie dziecko połamał mu ręce i nogi na odpuście kalwaryjskim i błagał pielgrzymów o litość dla niego.” Wspominano też o tym, jak to żebracy pozostawiali swoim spadkobiercom spore majątki.
Dlatego zwalczanie żebractwa przez żandarmerię dobrze było przyjmowane przez mieszkańców wsi. Dziad z własnej wsi nie musiał się obawiać, ale kiedy żandarm zastał obcego żebraka, bez skrupułów przepytywał go o przynależność gminną i przyczyny chodzenia „po prośbie”. Jeśli okazało się, że żebrak był oszustem, to miał „nie wahać się wymierzyć sprawiedliwości” przed dostarczeniem go do sądu. Dlatego żebrak jeśli szedł do cudzej wsi, przedtem wywiadywał się, czy nie ma tam aby mundurowego. W jego oczach ten państwowy funkcjonariusz był wielkim nieprzyjacielem: „Bo te dziandary – psiajuchy – to strasne skaranie dla obcego dziadka. Jak chycom, to biją, mordują, cudują, nic nie pytają, nie pozałują biedaka-jałmuznika.”
Dzięki żandarmerii rozmiar tego zjawiska miał na przestrzeni kilkudziesięciu lat zostać zdecydowanie ograniczony. U schyłku XIX w., na wsi miała się pojawiać zaledwie czwarta część dawnej liczby żebraków-wyzyskiwaczy.
Wykorzystałem tu informacje z artykułu Zwyczaje i pojęcia prawne ludu nadrabskiego, wydanego w jednym z opracowań krakowskich w 1896 r. Autorem jest Jan Świętek (zm. 1923).
Zdjęcie ze strony www.pinakoteka.zascianek.pl.
Najnowsze komentarze