Witaj Gościu

Cześć

Cieszę się, że do mnie zajrzałeś. Co to za stronka? Ujrzała światło dzienne latem 2010 r., chyba po prostu z potrzeby pisania. Wrzucam tu teksty przeróżne. Czasem coś urodzi się w danej chwili, to znowu pokażę efekt wielomiesięcznej pracy, gromadzenia różnych informacji, których szukam w książkach, archiwaliach, Internecie… Najczęściej dotyczą historii formacji stojących na straży bezpieczeństwa i porządku publicznego, ale też dziejów mojej Małej Ojczyzny - miejsca, w którym łączą się trzy rzeki: Wisłoka, Jasiołka i Ropa. To malownicze bardzo, wyjątkowe pod wieloma względami, Jasielskie.

Poziom prac jest różny. Mają one głównie charakter popularyzatorski. Jednak – chciałbym to podkreślić, Szanowny Czytelniku - że moją ambicją jest być jak najbliżej prawdy.

Nie bądź rozczarowany, jeśli okaże się, że linki przekierowujące do innych tekstów nie będą działać. Skorzystaj wtedy z wyszukiwarki,a tekst łatwo znajdziesz. Linki nie działają z tego powodu, że to już trzecia odsłona tego bloga, w innym kawałku internetowej przestrzeni. Poprzednie strony po atakach spamowych musiały być wygaszane.

Ostatnie i polecane

Liwoczański pitaval


To historia, która w tamtych czasach mocno poruszyła społeczność wsi okalających Liwocz. W lesie na zboczu tego górującego nad całą okolicą wzniesienia – nazwanego nawet przez kogoś „jasielskim Wezuwiuszem” – zamordowany został stary strażnik lasu. A dopiero niedawno wrócił do domu zakończywszy swą służbę przy wojsku. Niedługo nacieszyła się nim rodzina.

Zwłoki w lesie

Wydarzyła się ona w pierwszych tygodniach wiosny roku 1919, konkretnie – na początku kwietnia. W Czermnej, wsi która leży na północny wschód od tej góry – w rodzinie Witników, narastał niepokój. Nadeszła sobotnia noc, a ojciec, którego niedawny powrót z wojska tak uradował najbliższych, wciąż nie wracał do domu z pobliskiego lasu. Oczekiwano go do rana, na próżno. Skoro nie pojawił się nazajutrz zawiadomiono o tym żandarmów.

Wachmistrz Mikołaj Karpow, żandarmski komendant z najbliższego posterunku w Ołpinach zorganizował poszukiwania. Zawezwał do pomocy wójtów i wraz z mieszkańcami okolicznych wsi żandarmi podjęli poszukiwania w liwoczańskich lasach. Dały one też szybko odpowiedź na pytanie o powód nieobecności Witnika. Odnaleziono go – ale niestety – właściwie to jego zwłoki.

Do makabrycznego odkrycia doszło w lesie od strony Brzysk, własności Abrahama Trattnera z Czermnej, chlebodawcy Witnika. Ciało było zmasakrowane: poobijane i pocięte. Już na pierwszy rzut oka było wiadomo, że leśny zmarł gwałtowną śmiercią, a życia pozbawił go człowiek. To z pewnością było morderstwo. Oględziny sądowej komisji to potwierdziły. Sprawca użył siekiery zadając trzy ciosy obuchem, a dwa ostrzem.

Któż mógł się tego dopuścić? Najpewniej ktoś mieszkający w tej okolicy. Przecież Witnik pilnował lasu, mógł więc przyłapać kogoś na kradzieży, ten ktoś mógł zaatakować. Ale z której wsi? Najbliższe to: Brzyska, Błażkowa, Czermna i Dębowa. „Ze wszystkich tych gmin szkodliwe elementy masowo przesuwają się przez ów las tak w dzień jak i w nocy, celem kradzieży drzewa.” – To zdanie z żandarmskiej notatki charakteryzującej sytuację w tamtych czasach w lasach wokół Liwocza.

Informator służy pomocą

Żandarmi zaczęli sprawdzać kontakty leśnika. Był znany, jako, że był człowiekiem doświadczonym w swoim fachu. Miał 51 lat i od dawna pilnował lasów Trattnera. Z przerwą na służbę wojskową. Kiedy tylko pojawił się znów we wsi, zaraz dawny pracodawca zaproponował mu powrót do dawnego zajęcia, a nawet ustanowił nadleśnym. Człowiek takiej profesji w dobie częstych kradzieży, chyba nie był nazbyt lubiany.

Nielubiany? Raczej bardziej odpowiednie byłoby określenie: „znienawidzony”. Żandarmów utwierdził w tym przekonaniu mieszkaniec Brzysk. Janek mocno zaangażował się w pomoc, bo przecież zbrodnia nie powinna ujść płazem złoczyńcy. Ten 20-latek miał wiedzę i chętnie dzielił się nią ze śledczymi. Witnik miał bardzo złą opinię – twierdził żandarmski informator – a w jego wsi, w Brzyskach, był wprost znienawidzony. Od dwóch tygodni kilku chłopaków z tej miejscowości nawet odgrażało się Witnikowi, że go zabiją. Kto taki? Oczywiście, że powie, padły nazwiska…

To już było coś. Żandarmi nie tracili czasu. Pięciu chłopców z Brzysk, na których padły straszne podejrzenia, pod lufą żandarmskiego manlichera powędrowało do Jasła, gdzie mieli stanąć przed obliczem prokuratora.

Zwrot w śledztwie

Coś tu jednak nie grało. Kiedy żandarmi poszukując motywu, pytali zatrzymanych i innych ludzi o Witnika, okazywało się, że opinia o tragicznie zmarłym w tym środowisku wcale nie była taka zła. Ludzie wypowiadali się z szacunkiem o 51-letnim mieszkańcu Czermnej. Padały nawet stwierdzenia, że był „dobrym gospodarzem”, a nawet „szanowanym i lubianym.”

To dla wachmistrza Karpowa było mocno zastanawiające. Spojrzał inaczej na skrupulatnie pomagającego mu informatora. Toż przecież ten również był leśnym, a od niedawna podwładnym Witnika. Ta decyzja Trattnera mogła być „połączona ze szkodą materyalną” młodego mieszkańca Brzysk – pomyślał. Czyżby młody człowiek współpracując w śledztwie miał w tym jakiś interes?

To trzeba było sprawdzić. Przełomowe okazało się tu przesłuchanie Staszka, 17-letniego mieszkańca Brzysk. Młodzian mówił ciekawe rzeczy, a między innymi, że to właśnie Janek najbardziej narzekał, że ludziom w Brzyskach będzie źle, bo wrócił Witnik do swej pracy. Jako mieszkaniec innej wsi nie pozwoli Brzysczanom na korzystanie z lasu w takim stopniu jak on. Janek – bał się więc o swoją posadę skoro wrócił zaufany właścicieli lasów. „Jest wreszcie  motyw!” – skonstatował żandarm.

Staszek wyjawił treść tajemniczej rozmowy, która stawiała sprawę w nowym świetle. Janek twierdził, że Witnik na tej posadzie długo nie pozostanie, bo to bardzo zły człowiek i „chłopaki namawiają się by go pobić”. Skoro Staszek poddał to w wątpliwość, bo przecież leśny zna niemal wszystkich i po pobiciu wskaże żandarmom sprawców, Janek miał tajemniczo rzec: „choćby znał – powiedzieć nie musi…”

Krew na siekierce, krew na spodniach

Żandarmi sprawdzili co Janek robił w dniu morderstwa, do którego – jak ustalono – doszło w sobotę, 5 kwietnia. Okazało się, że cały ten dzień spędził w lesie wraz ze swym młodszym o trzy lata bratem. A skoro w zasadzce złapali dwóch młodych chłopaków z Brzysk, jednemu z nich, 14-latkowi, zabrali siekierę. Oddali ją wieczorem, gospodyni rodziny chłopca. Żandarmi zainteresowali się tym narzędziem, obejrzeli siekierę… były na niej ślady krwi. Gospodyni zaprzeczyła, by tą siekierą „mięso rąbała”… Jeszcze tylko rewizja w domu młodego leśnego i wszystko stało się jasne. Podczas przeszukania znaleziono poplamione krwią Jankowe spodnie.

Młody leśny i jego brat, przyaresztowani, zarzekali się, że to nie oni są mordercami, byli nawet gotowi stwierdzić to pod przysięgą, ale ich słowom żandarmi już nie dawali wiary. Wreszcie młodzieńcy ustąpili. Janek wziął wszystko na siebie.

„Chłopcy, rany boskie…”

Ponure to były opowieści. Janek przyznał, że wcześniej zaplanował zabójstwo ale obawiał się czy poradzi. Dlatego też brata uczynił wspólnikiem. Okazało się jednak, że ta pomoc nie była potrzebna. W dniu zabójstwa wszyscy trzej wspólnie pilnowali lasu. Janek wyczekiwał na odpowiedni moment. Kiedy stary leśnik odwrócił się zaszedł go od tyłu. Obuchem siekiery uderzył Witnika w głowę. Nadleśny nie od razu stracił przytomność, zanim otrzymał drugi morderczy cios zdążył jeszcze zawołać: „chłopcy, rany boskie, co robicie!”

Morderca wskazał narzędzie zbrodni. To nie była ta siekiera znaleziona we wsi. W nią w czasie mordu uzbrojony był brat. Janek miał swoją siekierę, którą ukrył po zabójstwie. Kiedy wyjęto ją z leśnego schowka oczy śledczych spoczęły na głowni. Żelaziwo pokryte było plamami zakrzepniętej krwi, do której przyklejone były włosy ofiary.

Cui prodest

O co poszło? Żandarm miał rację. Is fecit cui prodest – uczynił ten, komu to przyniosło korzyść. To starorzymska zasada, która w tym przypadku jak najbardziej znalazła zastosowanie. Zresztą jej zasięg jest ponadczasowy. I dziś skoro dojdzie do przestępstwa, pierwsze pytanie, które stawia sobie śledczy brzmi: kto mógł na tym skorzystać?

Żandarmi napracowali się przy tej sprawie. Śledztwo wymagało nieustannej w dnie i noce, przez cały tydzień. Dowództwo Żandarmerii w Jaśle wystąpiło do władz żandarmskich o pochwałę funkcjonariuszy jako tych, którzy „okazali bardzo wiele wytrwałości i zamiłowania, jako też sprytu w wykonywaniu czynności służbowych.” Wymieńmy ich nazwiska:
Mikołaj Karpow wachmistrz posterunku w Ołpinach, starszy żandarm Michał Rogowski, żandarm prowizoryczny Józef Grzywa oraz nowozaciężni strażnicy Bronisław Grzywa i Stanisław Stański.

Zdjęcie góry Liwocz z portalu:  http://trasyandrzeja1.republika.pl

1 comment to Liwoczański pitaval

  • Kazek

    Zajmująca historia. Czasy się zmieniają, ale niestety łatwo sobie wyobrazić, że coś podobnego mogłoby zdarzyć się i dziś. Ciekawe jakie wyroki otrzymał zabójca i jego brat…